filmem „Trzeci człowiek” Carola Reeda (1949).

„- Chciałbym żeby powiedział pan o kryzysie wartości. – A co to? – Czy uznaje pan strumienie świadomości? – Strumienie świadomości? Cóż…” Może i niewiele zabawnych momentów w filmie Carola Reeda, ale jeśli się pojawią to trudno się nie uśmiechnąć. Third man to nie tylko bohater piosenki Małgoli, No ale i trzeci facet, który miał być świadkiem morderstwa Harry’ego Lime’a. Miał, gdyż jak wiemy, sprawy potoczyły się inaczej. Dziś przyjrzymy się najlepszemu brytyjskiemu filmowi wszech czasów. Tak twierdzi Brytyjski Instytut Filmowy, ale wiecie – to jest bardziej lista najważniejszych brytyjskich filmów (jak zwykle). By the way, Jankesi są wyjątkowo bezczelni. Amerykański Instytut Filmowy umieścił „Trzeciego człowieka” na swoich listach. Rozumiem, że jeden z trzech producentów i dwóch aktorów wystarczy żeby uznać film za swój? Joseph Cotten i Orson Welles, czyżby brytyjska wersja „Obywatela Kane’a”? I tak, i nie. Tak, gdyż zdjęcia Roberta Kraskera i kuszenie widza artystycznymi ujęciami zbliża do starszego o 8 lat „brata” z Ameryki. Nie, z powodu zimnej atmosfery, nastroju w filmie oraz muzyki.

Ta cała heca z muzyką. Reżyser przypadkowo trafił na Antona Karasa w jednej z wiedeńskich heuriger (tawerna). Koleś grał sobie na cytrze. Skończyło się na tym, że skomponował motyw przewodni do filmu. A jego kariera po 1949 r.? Ha, ha, poczytajcie sobie. Jemu w ogóle się nie podobało! No dobra, czasami trafiam na opinię, że cytr nie pasuje do takiego kina noir, co to ma być? Hollywood wymyśliłby inną muzykę, niewątpliwie. Ale myślę sobie, że Karas dodał lekkości filmowi Reeda, nutkę komizmu, zawadiackości i prowokacji. Mrok Wiednia okupowanego przez Aliantów (1945-1955) przytłacza już trochę mniej. Niemniej jednak język niemiecki i rosyjski rozbrzmiewający na ulicach nadal przyprawia o gęsią skórkę. Wojsko, mieszkańcy, babcie wychylające się z kamienic, niezły dreszczowiec. Jeśli chodzi o fabułę to dobrze by było gdyby Holly spytał Annę co sądzi na temat dzieci zatrutych podejrzaną penicyliną Harry’ego. Laska cały czas go broniła i twierdziła, że wszyscy go nie rozumieli. Bardzo bym był ciekaw jej wyjaśnień.

Być może „Dutch angle” jest dziś zbyt często wykorzystywane w kinematografii, ale tutaj ten operatorski trick ma swoje uzasadnienie. Alienację Amerykanina w obcym i mroźnym Wiedniu (wygląda jak po wczorajszym bombardowaniu) świetnie ukazują relacje z mieszkańcami. Holly nie rozumie niemieckiego, przenikający chłodem i surowością język kontrastuje z przyjemnym dla ucha angielskim. Przerażeni, podejrzliwi, ukrywający tajemnice lokatorzy – przypomnijcie sobie te krótkie zbliżenia na ich twarze. I ten moment gdy kamera pokazuje nam po raz pierwszy oblicze Wellesa. Rozbrajający, szelmowski uśmiech. To kluczowy punkt, po przygnębiającej pierwszej części filmu odkrywamy nowe perspektywy. Zmienia się tonacja, Holly już nie jest „przygnieciony” miastem, o nie, teraz lekko biegnie po schodach i brukowanych ulicach. Wiener Riesenrad, Schönlaterngasse, te wszystkie uliczki, zaułki, tylko podziwiać. Mrok i natężenie światła, kontrasty, długie cienie, architektura – tak, „Trzeci człowiek” jest ewidentnie dziełem ekspresjonizmu. Świetne momenty gdy Harry ucieka jak szczur oraz te głosy z ciemnych jak czarne dziury kanałów. Gdzie uciekać? Doskonałe! I ostatnia scena – co może zrobić aktor w tej sytuacji? To co zawsze, zapalić papierosa 😉 Co do korwinowej mowy Harry’ego o zegarze z kukułką – Szwajcarzy nie wymyślili zegara, więc stawia ich to w jeszcze gorszym świetle, HE HE.

ocena – 8.5

Dodaj komentarz

close-alt close collapse comment ellipsis expand gallery heart lock menu next pinned previous reply search share star